„Stracone pokolenie”.
Słyszymy o nim w telewizji, słyszymy
w audycjach radiowych, czytamy na portalach społecznościowych i
gazetach.
Wychowani w nadziei i złudzeniach
(wręcz w naiwności!), że tak niewiele potrzeba, byśmy osiągali
sukcesy w życiu.
Od dziecka słyszeliśmy: „Idź na
studia! Inaczej w życiu do niczego nie dojdziesz!”.
Nikt nam nie mówił o bezrobociu,
kryzysach, nie opowiedzieli jak wyglądać może to nasze „dorosłe
życie”.
W końcu w połowie studiów, media
wybuchają wielkim krzykiem, ogłaszając nas wszem i wobec
pokoleniem nieudaczników, pokoleniem straconym.
Mówią o tym głośno, malując przed
nami pejzaż malowany szarą farbą na ciemnym płótnie.
Mówią o bezrobociu, o niechęci
młodych do pracy, o diabolicznych pracodawcach i
wielko-korporacyjnych wyzyskiwaczach. Straszą zmianami w
emeryturach, o braku zabezpieczenia na przyszłość i każą
zajmować długie kolejki w urzędach, mamiąc drobnym zasiłkiem.
„Nie dla was szczęście”, wydają
się mówić, uśmiechając łagodnie ze szklanego ekranu.
Jadąc ostatnio tramwajem, popadłam w
zadumę nad zawiłością tego problemu.
Wszak praca jest, choć nie taka jakiej
byśmy oczekiwali w pierwszych dniach po odebraniu dyplomu.
Niedawno odnalazłam starą znajomą,
szczęśliwą matkę kilkuletniego chłopca, pracującego w sklepie
„na taśmie”. Nie wydawała się mi nieszczęśliwa mimo, że
gdybym opowiedziała o jej pracy wśród „studenckich” znajomych,
zobaczyłabym niesmak na ich twarzy. Usłyszałabym o braku ambicji,
o życiu od pensji do pensji. O tym, że jest idealnym przykładem
kobiety bez studiów i bez perspektyw. Tym dziwniejszym dla nich by
było, że wydawała się być dumna ze swojej pracy, z faktu, że
wykonuje ją najlepiej jak potrafi, że za tą pracę otrzymuje
wynagrodzenie i premię z której żyje razem z synkiem. Na pytanie
czy jest szczęśliwa, bez wahania odpowiada z szerokim uśmiechem
„Tak, jestem”.
Zabawne, ale to spotkanie dało mi
wiele do myślenia.
Będąc na studiach mówili nam z
miejsca, że niewielu pracuje w zawodzie po ukończeniu danego
kierunku. Każdy jednak się łudził, że będzie tą osobą, której
akurat się uda.
Na dzień dzisiejszy, znam kilka
przypadków ludzi, którzy nie umieli stłumić swej dumy i dopasować
się do otaczających ich realiów. Nie umieli szukać czegoś, poza
swoim zawodem.
Siedzą teraz zgorzkniali w domu,
wysyłając kolejne CV do potencjalnych pracodawców, ze złością
powtarzając słowa zasłyszane w telewizyjnym kurierze: „Pracodawcy
nie chcą wspierać młodych, zdolnych ludzi!”.
Otóż ja im się nie dziwię. Myśmy
byli wychowani w przeświadczeniu, że studia za nas wszystko
załatwią. Pozostawiły nas jednak ze świstkiem papieru w rączce i
bolesną niewiedzą jak się teraz dalej zachować. W oczach
pracodawców brzydzimy się pracy, mamy ogromne mniemanie o sobie i
własnej wartości, a niewiele wnosimy ze sobą do firmy.
Czy jest to prawdą? Patrząc na
wegetujących studentów, przechodzących na łasce profesorów na
kolejny rok, w sumie się nie dziwię. Nie wiemy nic o prawdziwej
pracy, chcąc jedynie żyć wygodnie, odważając się jedynie na
minimalny wysiłek.
Praca jest dla ludzi którzy chcą
pracować. Którzy lubią pracować... I wierzcie mi- ona tam jest.
Dowiodła tego znajoma pracująca w
kancelarii, oddając całą siebie, cały wolny czas, podczas
kończenia tamtejszego projektu. Nie sądzę by była do tego zdolna,
gdyby nie lubiła swojej pracy.
„Stracone pokolenie” być może nie
będzie żyło tak jak ich rodzice czy dziadkowie.
Zapewne realia które nas otaczają,
podejście do nas pracodawców( o tym komiks już niedługo),
piętrzące się wokoło problemy, zmienią sposób w jaki będziemy
szukać własnej niszy w tym społeczeństwie. Wielu z nas czeka
mocne uderzenie o ziemię, nim w końcu się w nim odnajdzie.
Jednak mimo wszelkich negatywnych
prognoz, nie sądzę by można nas było z tak lekkimi słowami,
skazywać na stracenie. Stawiać na nas kreskę...
Na „do widzenia”, w sarkastycznym
nieco tonie, przedstawić Wam pragnę obrazek, do którego natchnęła
mnie ostatnio reklama, ciągle wyświetlana w warszawskim metrze.
SLAVA